piątek, 30 listopada 2012

Chapter 12




      Kątem oka spojrzała na zegar, który powoli odliczał czas do jej śmierci. Przez chwilę zdawało jej się, że jego wskazówki stanęły w miejscu, tak jak zaraz miało zatrzymać się bicie jej roztrzaskanego na malusieńkie kawałeczki serca. W tym momencie było ono dla Caitlin tylko i wyłącznie kawałem mięsa, które niebezpiecznie pulsowało pod jej żebrami. Pragnęła w końcu wyzbyć się tego bólu, który wciąż na nowo w nią uderzał. Za każdym razem działając tak samo. Po prostu unicestwiając ją. Wciąż nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Justin tak ją potraktował. Najpierw wszedł w życie dziewczyny ze swoimi brudnymi buciorami, tylko po to, aby doszczętnie je zrujnować. Naprawdę pokochała tego Kanadyjczyka. Mimo jego licznych wad. Przez moment poczuła się szczęśliwa. I to on był definicją tej radości. Jednak okazał się tylko bezdusznym kretynem. Chciał tylko wykorzystać Caitlin, aby po raz kolejny zemścić się na jej bracie. W ciągu ułamka sekundy dotarło do niej, że pragnie skończyć z tym wszystkim… Marzyła o tym, aby jej potłuczone serce przestało drżeć, za każdym razem, gdy pomyślała o Justinie ; żeby nie wyrywało się nigdy więcej z piersi, kiedy go widzi. Potrzebowała oderwać się od tej szarej rzeczywistości, która i tak dość ją już ukarała. Przecież nie miała już po co żyć. Sens jej istnienia ulotnił się wraz z Bieberem.
      Chwyciła w drżącą dłoń, srebrny nóż i przystawiła go do nadgarstka. Z początku zaczęła powoli kreślić na nim podłużne kreski. Później wbijała go coraz głębiej i z uśmiechem na twarzy przyglądała się, jak stróżki krwi spływają po rękach szatynki, a później wpadają do wanny, farbując wodę na czerwonawy kolor. Ból odczuła tylko przy pierwszym ukłuciu. Potem z niewiadomego powodu, sprawiał jej on dziką satysfakcję i dawno upragnioną ulgę. Musiała odczekać kilka chwil, zanim powieki zaczęły ciążyć. Wreszcie to wszystko się kończyło. Ogarniała ją błoga ciemność i nicość.
      Bez pośpiechu osunęła się do szkarłatnej cieczy. Nie wiedziała tylko, że tym posunięcie złamie serce członków własnej rodziny.





      Osiemnastoletni szatyn leżał na podłodze, z telefonem przyłożonym do ucha i bez celu gapił się w sufit. Kolejny sygnał połączenia doprowadził go do szału. Spędził już chyba kilkanaście minut próbując dodzwonić się do Caitlin. Niestety bezskutecznie. Ale czego mógł się spodziewać? Że w końcu odbierze i wybaczy mu to co zrobił? Przecież tego nie da się ot tak wymazać z pamięci. Zwykłe pstryknięcie palcem nie pomoże. Justin doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zostawił stały ślad na psychice dziewczyny. Czy żałował? Oczywiście! Sam nie wiedział co nim wtedy pokierowało. Silny impuls zawładnął jego ciałem, a później – nawet jeśli by chciał – nie mógł nad sobą zapanować. Wszystkie problemy wzięły nam nim górę i całą swoją frustrację wyładował na jej kruchym i drobnym ciele. Justin nie mógł zrozumieć, kiedy się tak pogubił. Nie pamiętał nawet na którym skrzyżowaniu pomylił zakręt. Ubolewał tylko nad tym, że po drodze nie znalazł jakiegoś drogowskazu, który nakazałby mu zawrócić. Może wtedy nie zmienił by się w tak bezdusznego dupka. Nadal pewnie byłby nieco arogancki, wulgarny i pewny siebie, ale kiedyś nigdy nie zrobiłby krzywdy dziewczynie. Nigdy w życiu nie miał na celu zranić Caitlin. Ale chęć zemsty na Christianie całkowicie przysłoniła mu oczy i pozbawiła rozumu.
      Ciche skrzypnięcie drzwi, zmusiło go do podniesienia się z zimnej posadzki. Jego brązowe tęczówki zalśniły z nadzieją, że za chwilę w pomieszczeniu ujrzy Cait. Ale zamiast tego do pokoju wślizgnął się Zayn. Kręcąc głową, usiadł na łóżku i przyjrzawszy się dokładnie przyjacielowi westchnął cicho. Pierwszy raz odkąd poznał Justina, widział go w takim stanie. Stał się po prostu… słaby? Nie, to było chyba złe określenie. Bieber od kilku dni był nieco przyćmiony, ale z pewnością nie pozbawiony sił.
      - Powiesz mi łaskawie co się z tobą ostatnio dzieje?
      Justin zamiast odpowiadać, wolał tylko prychnąć pod nosem. Bo tak było łatwiej. Zawsze wolał dusić w sobie wszystko co kłębiło się w jego wnętrzu, niż po prostu komuś się wygadać. Usiadł obok bruneta, spoglądając na niego wyczekująco.
      - Daj mi szluga – mruknął, czekając na reakcję kolegi. Malik momentalnie zmarszczył brwi, patrząc na szatyna lekceważąco. – Głuchy jesteś, czy co?
      - Przecież nie palisz…
      - Kto powiedział, że wiesz o mnie wszystko? – prychnął Bieber , kręcąc rozbawiony głową. – Okey, sam sobie przyniosę – oparł dłonie na krawędzi łóżka i podniósł się do pionu, po czym skierował się w stronę salonu. Na miejscu rozejrzał się dookoła, szukając upragnionej przez niego paczki papierosów. Jednak nic takiego nie znalazł. Zrezygnowany, odwrócił się na pięcie, chcąc wrócić do pomieszczenia, w którym jeszcze niedawno się znajdywał, lecz ktoś skutecznie mu w tym przeszkodził. Szatyn z impetem uderzył w stojącego przed nim Zayna. Zaklął siarczyście w myślach, odpychając na bok przyjaciela.
      - Justin! Pogadajmy! – usłyszał za sobą i nie wiedząc czemu po prostu się zatrzymał.
      - Nie mamy o czym! – warknął i niespodziewanie zmienił swoją trasę. Zaczął bowiem kierować się w stronę drzwi wejściowych. Chwycił jeszcze w dłonie jedną z czapek i szybko wsunął ją na głowę, jednocześnie zakrywając nią połowę twarzy. – Wychodzę i nie wiem kiedy wrócę. Cześć! – rzucił na odchodne i trzasnął drzwiami.


      Zatrzymawszy się na czerwonym świetle, wyciągnął słuchawki z uszu, pozwalając im tym samym odpocząć od głośnej muzyki, która do tej pory w nich dudniła. Naciągnął rękawy bluzy na swoje dłonie, chcąc choć odrobinę ochronić się przed mrozem. Uważnie przyglądał się obcym twarzom, w ostatniej chwili uciekając przed wzrokiem kilku z nich, bo nie mógł go po prostu znieść. Czuł, że każdy z przechodniów zna jego tajemnicę ; że wszyscy już dawno przejrzeli go na wylot. Jakiś pulsujący w głowie Justina głos, wciąż przypominał o tym co zrobił i powoli przyprawiał go o nieznośny ból. Ponadto wyglądał okropnie. Worki pod oczami, które były skutkiem kilku nieprzespanych nocy, kamienny wyraz twarzy i włosy pozostawione w kompletnym nieładzie.
      Zniecierpliwiony tupnął nogą, pragnąc jak najszybciej znaleźć się z dala od przenikliwych spojrzeń. Naciągając kaptur na głowę, dostrzegł małą dziewczynkę, która właśnie szarpała za skrawek ubrania swojej matki, wskazując brodą w jego stronę. Poczuł się dość dziwnie. Nawet dzieci były w stanie ujrzeć w nim złego człowieka. Wysilił się jednak na lekki uśmiech i w końcu ruszył do przodu, gdy zaświeciło zielone światło. Odetchnął z ulgą.
      Sam nie wiedział dlaczego własne nogi, zaprowadziły go w to miejsce. Zrobił kilka kroków w przód i zza zakrętu zaczął wyłaniać się kremowy domek. Był wysoki i już na pierwszy rzut oka można było wywnioskować, że miał za sobą kilkanaście ładnych lat. Białe okiennice wpuszczały światło do środka i kontrastowały z ciemnymi drzwiami. Przed nim rozciągał się ogród pełen kwiatów, które mimo złej pogody były w dość dobrym stanie. Co oczywiście świadczyło o kobiecej ręce w tym mieszkaniu. Bieber powoli szedł przez kamienną ścieżkę, dokładnie stawiając każdy krok, jak gdyby bał się tego, co czeka go na mecie swojego marszu. W końcu stanął przed wejściem do mieszkania i niepewnie zapukał, rozglądając się na boki. Odpowiedziała mu cisza. Zrezygnowany wycofał się do tyłu i miał zamiar zawrócić, jednak w tym samym momencie drzwi otworzyły się, a w ich progu stanął Christian.
      Duże brązowe i popuchnięte oczy zasłaniał daszek czapki, a pojedynczym kosmykom miodowych włosów, udało się spod niej wyślizgnąć. Miał na sobie za dużą szarą bluzę i spodnie dresowe, a w ręku trzymał kubek, świeżo zaparzonej kawy. Jakież było jego zdziwienie, gdy na posesji ujrzał właśnie Justina. Bez słowa chciał zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale Bieber skutecznie zaparł się ręką.
      - Daj mi pogadać z Caitlin – mruknął, wsuwając nogę między szparę wejścia.
      - Chyba kpisz, Bieber – warknął Christian, o mało co nie wypuszczając ulubionego kubka z dłoni. – Po tym wszystkim masz czelność przyłazić tutaj i mówić, że chcesz z nią rozmawiać?
      Udawanie idioty pasowało do tej sytuacji idealnie. Sęk w tym, że tym razem, Justin naprawdę nie miał zielonego pojęcia co Chirs miał na myśli. Zmarszczył brwi w pytającym geście, starając się zrozumieć o co chodzi.
      - Nie wiem co jej zrobiłeś, bo dziwnym trafem nadal cię broni. Chyba faktycznie się w tobie zakochała… - syknął Beadles, na samą myśl o tym, wykrzywiając twarzy w grymasie. – Ale jeśli się z tego nie wyliże, to cię dopadnę, Bieber.
      - Nie wyliże się z czego? – spytał, nabierając coraz większych wątpliwości.
      - Nie udawaj, że o niczym nie wiesz gnojku – ręce Christiana mimowolnie zacisnęły się w pięści. Miał przed sobą swojego wroga i mógł zrobić z nim cokolwiek zechciał. Ale jakaś część mu na to nie pozwalała. – Cait jest w szpitalu. Wiem, że to twoja sprawka.
      Nagle coś zakuło Biebera w okolicach żeber. Emocje zaczęły niebezpiecznie drgać, gdzieś koło jego serca, które do tej pory wydawało się być twardym głazem. W brązowych tęczówkach Beadlesa dostrzegł ból, ale chyba nie mógł równać się on z tym, który niespodziewanie zaatakował wnętrze Justina. Malinowe usta szatyna mimowolnie się rozdziawiły. Pragnął coś powiedzieć, przeprosić… Ale nie mógł wydobyć z siebie choćby słowa. Zastygł w bezruchu, a każda komórka jego ciała ciągle pulsowała.
      - Zadowolony jesteś z siebie? – brązowooki nie wytrzymał dłużej tego napięcia i przywarł Biebera do jednej ze ścian, spoglądając na niego z rządzą mordu. Justin był jednak zbyt zaskoczony i omamiony, by cokolwiek zrobić. Nawet nie próbował odepchnąć od siebie Chrisa. Było mu już wszystko jedno. – Zrujnowałeś mi całe życie. Odebrałeś mi dosłownie wszystko. Mogłeś bić mnie z Malikiem w męskim kiblu, ale nie odpuszczę ci tego, że skrzywdziłeś moją siostrę…
      - Skąd wiesz… że… to… my? – udało mu się powiedzieć na jednym tchu. Głos z niewiadomego powodu mu drgał. Poczuł ucisk w gardle. Był na pozycji przegranej.
      - Oh, oczywiście! – Beadles rozłożył ramiona w bezradnym geście i uderzył się dłonią w czoło. – Ty jak zawsze martwisz się o siebie, prawda? Zrozum w końcu, że jesteś śmieciem. Jebanym egoistom! Caitlin walczy o życie a ty przejmujesz się swoim tyłkiem. Ale nie bój się, nie zgłoszę tego na policję. Nie jestem kapusiem – splunął z obrzydzeniem tuż obok fioletowych butów towarzysza i westchnął poirytowany. – A teraz idź sobie, żyć swoim idealnym życiem i troszczyć się o swoje dupsko! – krzyknął, popychając Biebera w stronę furtki, a później trzasnął drzwiami, od razu osuwając się po nich w dół. Podciągnął kolana pod samą brodę i ukrył w nich twarz, nie chcąc aby ktokolwiek zauważył jak słaby stał się właśnie przez Justina. Kiedy się przyjaźnili, czuł, że może przenosić skały. Po odejściu Biebera tylko udawał, że jest twardy. W rzeczywistości rozpadł się na kawałki.
      - Christian, wyjaśnisz mi co miało oznaczać : Mogłeś bić mnie z Malikiem… - usłyszał stanowczy głos dobiegający z głębi korytarza. Doskonale wiedział do kogo należy. Przełknął głośno ślinę, unosząc głowę ku górze, a na swojej drodze napotkał zdeterminowane spojrzenie swojej matki. Zagryzł dolną wargę, przeszukując swoją głowę, z nadzieją, że znajdzie tam jakieś sensowne wyjaśnienie. Ale ktoś jakby na złość usunął z niej wszystkie myśli.


 

      W tym momencie pragnął być tylko sam. Mógłby spędzić resztę życia w samotności, byleby tylko miał możliwość ponownego spotkania i przeproszenia Caitlin za swoją głupotę. Niestety zrozumiał to zbyt późno, by mógł coś zmienić. Nie było odwrotu. W jego sercu zapanowała pustka, którą nie mógł niczym zastąpić, a w oczach pojawił się smutek i rozpacz zmieszany z krztą złości. Na samego siebie.
      Złapał głęboki wdech i krzyknął z całych sił w pustą przestrzeń. Odpowiedziało mu warknięcie kilku psów. Na dworze już dawno zrobiło się ciemno i jedynym oświetleniem była lampa, stojąca na końcu ulicy. Zimny wiatr mierzwił włosy Justina, przyprawiając jego policzki o rumieńce. Było tak zimno, że para z jego rozchylonych ust, leciała całymi kłębami niczym chmury, które tak jak on, przemierzały kolejne kilometry, nie przejmując się niczym.
      Kiedy stanął przed wielkim szaroburym budynkiem, poczuł dziwny niepokój. Przełknąwszy ślinę, niepewnie pchnął szklane drzwi i wszedł na korytarz. Od razu poraziła go biel bijąca od ścian. O tej porze panowały tam kompletne pustki. Był tylko on, pusta przestrzeń i ten zapach, drażniący jego nozdrza. Chciał się wycofać. Wrócić do domu. Był całkowicie świadomy, ale jego nogi odmówiły posłuszeństwa. Prowadziły go tylko przed siebie, aż w końcu zatrzymały się przy jednym z pokoi. Wiedział, że zaraz ją ujrzy. Podniósł wzrok i przez szklaną szybę dostrzegł jej brązowe włosy, które bezwładnie opadały na białą poduszkę. Oddychała miarowo, a blada twarz dziewczyny zwrócona była w jego stronę. Sine i popękane usta, tylko utwierdzały go w tym, jak źle z nią jest.  Do jej kruchego ciała podłączone zostały najróżniejsze urządzenia i rurki. Z jednej strony pragnął być jak najbliżej Caitlin, a z drugiej nie chciał w ogóle się tam znaleźć.
      Nawet nie zorientował się, kiedy z tego wszystkiego jego ciało zaczęło drżeć. Nie mógł dłużej znieść tego widoku. Rzeczywistość znów go przerosła. Zrobił kilka kroków w tył i natknął się na ścianę, robiąc przy tym ogromny hałas. Nadal patrzał w to samo miejsce, choć tak bardzo pragnął odwrócić wzrok. Niespodziewanie poczuł obok siebie czyjąś obecność. Obejrzał się szybko, obojętnie omiatając wzrokiem wysoką, ciemnoskórą pielęgniarkę.
      - Przykro mi. Godziny odwiedzin już dawno się skończyły – powiedziała, spoglądając na twarz Justina. Oczy miał podpuchnięte i zaczerwienione. – Jest pan z rodziny? – nie odpowiedział. Zacisnął tylko dłonie w pięści, czując jak powoli ulatnia się z niego jakakolwiek siła. – Powinien pan już iść…
      - Daj mi tylko chwilkę, proszę – mruknął, spoglądając na kobietę już załzawionymi oczami. – Muszę się z nią pożegnać.
      - Nie powinnam, ale… dobrze. Ma pan pięć minut i ani sekundy dłużej, dobrze? – kiwnął twierdząco głową, odprowadzając wzrokiem znikającą za zakrętem brunetkę.
      Z mocno bijącym sercem, nacisnął metalową klamkę, wchodząc do pomieszczenia. Z początku wbiło go w podłogę. Nie mógł znieść tej bliskości. Nie dlatego, że jej nie pragnął. Po prostu cholernie się bał. Że znów da plamy.
      Przestraszony usiadł na krześle, obok jej łóżka. Najdelikatniej jak potrafił złapał jej dłoń i przytknął do swojej, leciutko ją całując. Jak mógł zrobić jej coś tak okropnego? Szczerze nienawidził siebie i z trudem spojrzałby teraz w lustro. Spoglądał na jej twarz już od kilku minut, zastanawiając się czy choć przez chwilę o nim pomyślała.
      - Tak bardzo żałuję… wiem, że mnie nie słyszysz, Cait – powiedział, bezradnie rozkładając ramiona. – Pewnie mnie teraz nienawidzisz. Ja siebie z resztą też. Jesteś wspaniałą osobą, a ja tak strasznie cię skrzywdziłem. Ale uwierz, nie planowałem tego… - mruknął niemrawo, czując jak łzy pieką go pod powiekami. – Nie zasługujesz na mnie. A może to ja nie zasługuję na ciebie? Jesteś dla mnie zbyt dobra. Wiedz, że… chciałem się po prostu pożegnać. Nigdy więcej nie pojawię się w twoim życiu – zakończył, po cichu wstając z krzesła, a później z trudne wypuścił z uścisku jej jedwabistą dłoń. Odwrócił się na pięcie, powstrzymując słoną ciesz, jaka właśnie zaczęła spływać po jego policzkach. Nie chciał już nawet spoglądać na nią przez ramię. Po raz ostatni. I wtedy coś się wydarzyło. Może zmieniło? Justin poczuł na swoim nadgarstku czyjś słaby uścisk. Wiedział, że to była ona. Tylko dotyk Cait tak na niego działał. Przyprawiając go o dreszcze. Zmusił się, aby na nią spojrzeć. Było mu tak ciężko. Przygryzł dolną wargę i szybko starł z zaczerwienionych policzków pojedyncze łzy.
      - Justin? Przy… przyszedłeś? – słowa z trudem wydobywały się z jej gardła. Głos jej drżał, nie mogąc przybrać naturalnej barwy.
      - Ci… - szepnął, przykładając sobie palec do ust. – Przepraszam, Cait. Przepraszam, że byłem takim draniem. Przepraszam… Ja… nie… Po prostu… Żegnaj – język zaczął mu się plątać, od tych emocji jakie w nim buzowały. Zrobił kilka kroków w jej stronę, aby następnie nachylić się nad nią i po raz ostatni ucałować jej rozgrzane ciało. 

 Don't you worry, cause everything's gonna be alright…




to chyba jeden z moich ulubionych rozdziałów. ot tak, bardzo mi się spodobał! 
przy okazji chciałabym was serdecznie zaprosić na mojego bloga, gdzie również znajdziecie
Justina, Zayna oraz odrobinkę Niala. jesteście ciekawi? a może chętnie na nową historię? 
jeśli tak to odsyłam was tutaj: 


 będę wdzięczna za każde wejście i każdy komentarz! 
jesteście wspaniali, uwielbiam was!

13 komentarzy:

  1. To było takie.. Nie umiem tego opisa. Podobał mi się szczególnie koniec. Uwielbiam to opowiadanie. Wszystko tak idealnie opisujesz. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. ZABIŁAŚ MNIE ! SIEDZĘ I RYCZĘ ! Heh mam nadzieję, że pomiędzy nimi wszystko się ułoży ! Czekam na kolejny ^_^

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zawsze świetny rozdział, ale chyba jeden z lepszych :3
    Kocham, kocham i jeszcze raz kocham *.*
    Czekam na następnym i smutno mi się robi gdy tylko pomyślę, że niedługo koniec tej wspaniałej historii .

    OdpowiedzUsuń
  4. no bardzo udany rozdział! chociaż trochę mnie zachowanie Justina zdziwiło. myślałam bardziej, że on nie będzie sie tak przejmował tym co zrobił, a tymczasem okazało sie,że on jednak ma sumienie. no kto by przypuszczał. najbardziej mnie chyba rozbiła scena z Chrisem, szkoda mi go trochę. no Caitilin... hm, motyw samobójstwa, którego nie znoszę, ale w całości to wyszło świetnie

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawe połączenie Biebera i Malika w blogu :D super, podoba mi się ten blog a twoja twórczość jest dobra ;D

    zapraszam do mnie na blogi, proszę zostaw po sobie ślad w formie komentarza :
    http://tell-me-what-you-feel.blogspot.com
    http://meet-dreams.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak zwykle zajebisty rozdział !! :DD + mój ulubiony bloggg :333 i chce nexxxxxxxta !!

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy nowy rozdział ???? bo nie moge sie doczekać i czekam już bardzoooo długooo i za każdym razem jak tu wchodze mam nadzieje że jest a tu nie ma :Ccc

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w weekend powinien być (: na razie zapraszam na nowego bloga, jesli jesteś zainteresowana moimi opowiadaniami ;)

      Usuń
  8. Przepraszam, że spamuję ci tutaj, ale nie znalazłam na to odpowiedniego miejsca. Chcę po prostu rozsławić bloga :)
    SPAM.{FF1D} Serdecznie zapraszam na moje nowe opowiadanie o Larrym Stylinsonie.
    Po niespodziewanej śmierci Harry’ego, w życiu Louis’ego zmienia się praktycznie wszystko. One Direction przestaje istnieć, a Tomlinson wyjeżdża do rodzinnego Doncaster. Jednak wizyta starego przyjaciela wszystko zmienia. Louis powraca do Londynu, by znów zamieszkać z przyjaciółmi. Tego samego dnia, po raz pierwszy dostaje tajemniczy list.
    Uwaga: Jeśli nie jesteś fanem takich opowiadań, po prostu zignoruj lub usuń ten komentarz. :)

    http://faiiithfully.tumblr.com/post/37413883202/p-s-i-love-you

    OdpowiedzUsuń
  9. Zapraszam na nowy rozdział TVD Cast po długiej przerwie ;)
    tvd-cast.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  10. Jejku jejku przepraszam, że dopiero teraz, ale normalnie nie mam czasu komentować bo najczęściej czytam na tel Twoje rozdziały... co ja mam Ci tutaj napisać żeby w końcu do Ciebie dotarło jak zajebista jesteś? Kocham, kocham, kocham słowa to za mało by wyrazić Twój talent <3

    OdpowiedzUsuń