wtorek, 1 stycznia 2013

Chapter 15



      Samochód zgrabnie skręcił w jedną z londyńskich uliczek i wjeżdżając na szkolny parking, zaparkował na samym końcu, tuż obok znaku zapraszającego do owej uczelni. Nakierowując lusterko na swoją twarz, przejrzał się w nim i przejechał dłonią po zmęczonych powiekach. Westchnął głośno, uświadamiając sobie, jak zaniedbał się przez kilka ostatnich dni. Powoli otworzył drzwiczki i wysiadł z pojazdu. Od razu poczuł na skórze powiew zimnego wiatru, który wywołał ciarki na jego ciele. Odruchowo potarł ramiona, przygryzając lekko wargę. Że też nie zorientował się, kiedy miasto nawiedził chłód.
      Szatyn zrobił kilka kroków naprzód, kierując się w stronę wejścia, aż w końcu natrafił na duże, metalowe drzwi, które mocno pchnął. Wnętrze budynku wcale nie zmieniło się od jego ostatniej wizyty tutaj. Na samo wspomnienie tego feralnego dnia, gdy wydalono go ze szkoły, poczuł dziwny ścisk w żołądku. Potrząsnął głową, odrzucając od siebie obrazy, jakie się w  niej pojawiły.
      Już z daleka słyszał dudniącą muzykę, która pogrywała w Sali gimnastycznej, gdzie właśnie odbywał się bal absolwentów. Na korytarzu krzątało się kilka par, a na ten widok Justin wykrzywił się nieco. Wiązanie się z kimś było ostatnią rzeczą, jaką chciałby teraz robić. Minął ich, obrzucając ich pogardliwym spojrzeniem i przekroczywszy próg Sali, rozejrzał się dookoła. W pomieszczenie panowała ciemność i była ona od czasu do czasu rozjaśniana przez kolorowe lampki. Masa spoconych nastolatków bawiła się na parkiecie, poruszając w takt muzyki. Ci którzy zostali tu zaciągnięci siłą przez rodziców, siedzieli przy stolikach, obżerając się jedzeniem, które prawdopodobnie było w stanie ich zabić.
      Nieudolnie próbował znaleźć wśród tłumów, znajomych twarzy, ale to okazało się cięższe niż wcześniej się wydawało. Poczuł czyjąś dłoń na ramieniu, przez co został zmuszony do odwrócenia się. Przed sobą ujrzał zgrabną sylwetkę, która z pewnością należała do Candice. Blond loki opadały na ciemne, odkryte ramiona, czerwone usta formowały się w niewinnym uśmiechu, a oczy lśniły podejrzanym światłem.
      - Nie patrz tak na mnie – sapnął, na co dziewczyna zmarszczyła brwi, w pytającym geście. – Nie współczuj mi. Nie potrzebuje tego – oburzył się, wsuwając ręce do kieszeni spodni. – Widziałaś Zayna?
      - Nie – spuściła wzrok. – Miał przyjechać po mnie o ósmej, ale się nie pojawił… Pomyślałam, że może…
      - Skończ – uciszył ją gestem ręki, gdy ponownie otwierała usta. – Nie mam cierpliwości, żeby z tobą rozmawiać.
      Zanim zdążył wyminąć dziewczynę, poczuł wibrację telefonu. Odszukał go w kieszeni i odblokował. Przeczytawszy wiadomość, skinął głową sam do siebie i udał się na tyły szkoły, skąd łatwiej było mu dostać się na dach.
      Powoli wspiął się po metalowej drabince na sam szczyt budynku i zmarszczył brwi, nie mogąc dostrzec żywej duszy w tych ciemnościach. Westchnął zrezygnowany, ponownie sięgając po swój telefon, który w tym przypadku miał służyć mu jako lampka.
      - Zayn? – szepnął w pustą przestrzeń. Nie otrzymał odpowiedzi. Zamiast tego usłyszał cichy huk i z wrażenia podskoczył w miejscu od razu, wycofując się do tyłu.
      - Zayna tu nie ma – odezwał się ktoś, kto właśnie nie stąd ni zowąd, stanął przed Bieberem. Po jego ciele przeszedł niepokojący dreszcz, a w gardle poczuł dziwną gulę, której nie mógł pozbyć się nawet po ciągłym przełykaniu śliny. Gdy dokładniej wsłuchał się w tajemniczy głos, sam nie potrafił uwierzyć w to co odkrył. Nie, to nie mogła być prawda.
      - Caitlin? – głos mu drżał, a on nie umiał nad nim zapanować, choć próbował zabrzmieć jak najnormalniej.
      I wtedy wyłoniła się z ciemności.
      Pojedyncze kosmyki długich, brązowych włosów dziewczyny, wystawały spod czarnego kaptura jej bluzy. Ciemne oczy lśniły morderczym światłem, odbijając na przemian złość, cierpienie i chęć zemsty, a na ustach igrał kpiący uśmieszek.
      To była Caitlin Beadles, jakiej Justin nie widział jeszcze nigdy w życiu.
      - Nie myślałam, że tak łatwo dasz się namówić na to spotkanie – mruknęła przeciągle, robiąc kilka szybkich kroków w jego stronę. Mechanicznie wycofał się do tyłu. – Chyba powinniśmy porozmawiać.
      - Wszystko ci wyjaśniłem. Wiesz, że nie chciałem cię skrzywdzić.
      - Bum! – krzyknęła tak głośno, że Justin prawie ogłuchł. – Ale to zrobiłeś! Zmieniłeś moje życie w piekło. A ja… no cóż, naprawdę cię pokochałam… - dodała, spuszczając wzrok na swoje kolorowe trampki. Przez chwilę wątpiła w to, czy jest w stanie zrealizować, wcześniej opracowany przez siebie plan. Bo kiedy tak patrzyła w brązowe tęczówki szatyna, mogła odczytać z nich wszystko. Ktoś nie kłamał, mówiąc, że oczy są odzwierciedleniem duszy. Gdzieś w głębi Justin nadal był tym chłopakiem, w którym się zakochała. – Idiotka!
      - Hej, wcale nie! – zawołał, czując jak wcześniejsze obawy co do tego spotkania, ulatują wraz z powiewem wiatru. Ruszył do przodu, automatycznie splatając jej zmarznięte palce z własnymi. Nie wiedział co nim kierowało, ale potrzebował tej bliskości i był pewien, że ona pragnie tego samego. Włosy Cait delikatnie łaskotały jego szyję, gdy w końcu  zdecydował się ją przytulić. Czuł intensywny zapach jej perfum i przyłapał się na tym, że cholernie za nim tęsknił. Każda jego myśl pachniała tą dziewczyną.
      Ale wnet stało się coś, co przerosło jego najśmielsze oczekiwania.
      Caitlin sięgnęła prawą ręką do kieszeni bluzy, a później poczuł na swojej klatce piersiowej coś twardego. Spuścił wzrok, a ujrzawszy czarny pistolet, przełknął nerwowo ślinę. Spojrzał na nią, nie dowierzając w to, co się tutaj dzieje. Był tak sparaliżowany, że nie mógł ruszyć nawet koniuszkiem palca. Pragnął, aby to był tylko zły sen, a on mógł wybudzić się z niego, zalany zimnym potem. Jednak jego nadzieja została doszczętnie zniszczona, gdy uszczypnął się w rękę.
      Zawsze radosne oczy dziewczyny zaszły ciemną mgłą, przez którą nie było widać już żalu. Zastąpiła go natomiast zemsta. Nie odwróciła się, choć nadal nie była w stanie spojrzeć mu w twarz. Mimo wszystko dotykały ją wyrzuty sumienia i z każdą kolejną sekundą miała ochotę się wycofać. Ale diabełek na jej ramieniu podpowiadał, że to słuszne ; że Justin musi ponieść odpowiednią karę. Zrujnował jej życie, więc ona odwdzięczy mu się tym samym.
      - Proszę, nie rób głupstw – powiedział cicho, starając się zachować resztki spokoju i rozsądku. Nie mógł działać pochopnie, bo Caitlin w takim stanie była zdolna do wszystkiego. Podniósł również ręce do góry, w obronnym geście.
      - Ci…iii…cho! – zamknęła oczy i przyłożywszy sobie palec do ust, krzyknęła: - Cofnij się – nie zareagował. Zamiast tego ruszył do przodu. – Powiedziałam COFNIJ SIĘ! – ryknęła, drżącymi dłońmi, coraz mocniej ściskając gnata. I wtedy przyłożyła pistolet do jego pulsujących ze strachu skroni. – Pokażę ci jak szybko możesz stąd zniknąć.
      Tak wiele chciał powiedzieć jej w tym momencie.
      Ale każde słowo grzęzło w mu gardle, a w brązowych tęczówkach stanęły łzy. Nie potrafił dłużej zgrywać twardziela. Zdaje się, że kilka razy udało wymówić mu się imię dziewczyny. Ale ten dźwięk zniknął tak szybko jak się pojawił.
      Przymknęła powieki i kiedy nabrała w płuca haust powietrza, zacisnęła mocniej dłonie na rękojeści, a wskazujący palec położyła na spuście. Teraz albo nigdy.
      Justin nawet nie drgnął. W myślach pożegnał się z najważniejszymi dla niego osobami. Z każdą osobno. Jeśli miał odejść z tego świata w tym momencie, musiał być pewny, że zrobił wszystko, aby naprawić całe zło, jakie wyrządził.
      Na czoło wstąpiły mu krople potu, a później spłynęły na oczy, utrudniając mu widoczność. 
       Koniec był tak bliski…
       Jednak w ostatniej chwili modły Justina zostały wysłuchane. I chłopak był wdzięczny jak jeszcze nigdy wcześniej, że Bóg mimo tego jakim był człowiekiem, postanowił go wysłuchać.
       Później wszystko działo się zbyt szybko.
       Coś lub ktoś odepchnęło od niego Cait, powodując, że pistolet wypadł z jej drżących rąk i poleciał gdzieś w kąt. Szatyn odetchnął z ulgą i uniósł wzrok ku górze, jak gdyby próbował podziękować, choć nie do końca wiedział czy ktoś ten gest odczyta.
       Zaczął panikować, gdy do jego uszu dobiegły odgłosy szamotaniny. Zamknął oczy, a ponownie je otwierając, zobaczył przed sobą Christiana, który mocno trzymał za ręce Caitlin, jednocześnie ograniczając jej ruchy.
        A Justin stał w miejscu i przyglądał się im, bo nie wiedział co robić. Przerwać tą bezsensowną kłótnię czy pozwolić się im pozabijać wzajemnie?
       Po kilkunastu sekundach ponownie zaczął myśleć. Wypuścił z ust powietrze i odchrząknął głośno, zwracając tym samym na siebie uwagę.
       Christian przeniósł na niego swój wzrok, a w jego spojrzeniu pojawiło się coś na kształt współczucia. Poluzował swój uściski i popchnął siostrę w stronę zejścia z dachu, mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem. Posłuchała go, choć równie dobrze mogła go opluć i kompletnie zignorować, wdrążając wcześniejszy plan w życie.
       - Przepraszam cię, za nią…
       - Myślisz, że to coś da? Omal nie zginąłem! Jesteście nienormalni…
       - Nie widzisz co się z nami stało, Justin? – głos Christiana brzmiał nienaturalnie, był przygnębiony i jakiś nieobecny.
       - To przecież nie moja wina… - skwitował Bieber, spuszczając wzrok na swoje trampki. – Nie pamiętasz jak to wszystko się zaczęło? Gdybyś nie podpalił szkoły, nie doszłoby do tego…
       - Zrozum, że… - przerwał na chwilę, aby zebrać myśli. – Ja to wszystko robiłem dla ciebie. Myślałem, że jeśli będę taki jak ty to… w końcu mnie docenisz!
       - Naprawdę jesteś tak głupi, żeby wierzyć, że przez ciągłe kłótnie mielibyśmy się pogodzić? Lubiłem cię bez względu czy byłeś dupkiem czy nie… - jęknął przeciągle, kręcąc przecząco głową.
       - A mimo to mnie znienawidziłeś – Christian próbował się uśmiechnąć, co w końcu udało się mu po kilku paralitycznych skrzywieniach twarzy. – Możemy wrócić do tego co było kiedyś?
       Justin pokręcił głową.
       - Nic już nie będzie takie jak kiedyś, przepraszam…
       Te słowa wstrząsnęły ciałem Beadlesa. Próbował opanować złość, jaka właśnie zaczęła drgać w okolicach jego serca. Zagryzł dolną wargę z taka siłą, że zaczęła krwawić. Zmarszczył groźnie oczy. Kopnął nogą w beton. Odpowiedział mu głuchy odgłos. Nie poczuł ulgi. Rozpaczliwie rozejrzał się wokół, szukając jakiegoś punktu odniesienia. Dostrzegłszy lśniący w świetle lamp pistolet, uśmiechnął się pod nosem. Dyskretnie, tak by Justin niczego nie podejrzewał, sięgnął po broń lewą ręką. Gdy już trzymał ją w dłoniach, poczuł niewyobrażalne podniecenie, jakiego jeszcze nigdy wcześniej nie doznał.
       - Więc pewnie nie będziesz za mną tęsknić – mruknął Chris, wyciągając zza pleców gnata, aby sekundę później przyłożyć go sobie do piersi.
      - Żartujesz! – krzyknął Bieber, próbując przekonać samego siebie, że Christian postanowił się tylko pozgrywać i sprawdzić jego reakcję. Trudno było mu uwierzyć, że osoba tak silna psychicznie jak Beadles, jest wstanie targnąć się na swoje życie.
      - Przekonajmy się! – klasnął w dłonie, a nim Justin zdążył się zorientować, wokół rozległ się huk, wystrzelonej broni. W powietrzu uniósł się dym i można było wyczuć zapach siarki. Spanikowany Justin, uklęknął przed bladym ciałem przyjaciela, które bezwładnie leżało na zimnej posadzce. Dłonią przejechał po koszulce chłopaka, a czując coś lepkiego na palcach, zmarszczył czoło, przybliżając rękę do twarzy. Tak bardzo modlił się, aby to nie było tym, o czym właśnie myślał. Zauważając jednak na dłoni czerwoną ciesz, rozłożył bezradnie ręce. Zaczął trząść się niesamowicie, gdy przyciskał do swojego ciepłego ciała, głową Christiana. Prosił Boga, aby nie odbierał mu kolejnej osoby, ale tym razem nie został wysłuchany. Przejechał dłonią po ustach, brudząc się przy tym krwią. Nie potrafił zapanować nad swoim oddechem. Puls Beadlesa powoli ustawał, a klatka piersiowa podnosiła się z wielkim trudem. Organizm Chrisa próbował walczyć, ale wiadome było, że nic nie wskóra. Płynąca szkarłatna ciecz, przesączała Beadlesa, cieknąc powoli wzdłuż jego ciała.
       Ciche ‘przepraszam’ wydobyło się z zakrwawionych ust Christiana, który nie zdawał sobie sprawy jak te słowa, podziałały na płaczącego już Justina. A Bieber nawet nie domyślał się, że będą te ostatnie słowa, jakie usłyszy od swojego przyjaciela.

       Czas wydawał się biec wolniej. Krzyki i płacz każdego były zniekształcone, jak dźwięk na zepsutej płycie i gdy próbowali biec, ich nogi nawet nie drgnęły. A w środku całego tego zamieszania stał on. Justin Bieber, który wciąż nie potrafił uwierzyć w to, co się zdarzyło. W umyśle chłopaka, nadal na nowo odtwarzały się każde chwile, przeżyte wspólnie z Christianem. Chłopak szedł przed siebie, wpadając na poszczególne osoby i zdeterminowanie ignorował wszystkich. Nie chciał współczucia z ich strony. Nie chciał słuchać ich kondolencji. Bo przecież tak naprawdę Chris nigdy stąd nie odszedł. Nie mógłby zostawić Biebera, samego na pastwę tego złego losu, który wciąż nim manipulował. Chris nada tu był, a szatyn doskonale czuł przy sobie jego obecność. Gdzieś w oddali mignęła mu sylwetka zrozpaczonej Caitlin, która próbowała dowiedzieć się jakichś szczegółów. Też go zauważyła, posyłające mu jedynie pogardliwe spojrzenie.
       Z sekundy na sekundę cały hałas ucichał, a tłumy ludzi znikały, oddalając się we własnym kierunku. Justin czuł się wśród nich jak mała mrówka, którą z łatwością można zdeptać. Był taki bezbronny. Słone łzy zastygły na jego rozgrzanych policzkach, oblanych różowym rumieńcem. Ale nadal wszystko widział przez mgłę.
       W końcu ktoś złapał go od tyłu, potrząsając nim z taką siłą, że chłopak wreszcie oprzytomniał. Nie rozumiał co do niego mówili, a jednak dokładnie odebrał przekaz. W odpowiedzi pokręcił przecząco głową, spuszczając wzrok na swoje ubrudzone czerwoną cieczą dłonie. Usłyszał krzyk, wydobywający się z ust blondynki, a sekundę później Zayn zamknął go w silnym uścisku, jak gdyby chciał zabrać cały jego ból na siebie.
       - Na moich rękach właśnie zastygła krew Christiana, więc może pozwolicie mi uporać się z tym, samemu… - mowa wróciła mu niespodziewanie, a język przestał się już plątać. Mimo to nadal wpadał w panikę, na samo wspomnienie wcześniejszych wydarzeń.
       Zayn odsunął go od siebie na odległość ramion. Nie mógł oglądać w tych brązowych tęczówkach tylu negatywnych emocji, zasłoniętych szklaną taflą, wciąż nachodzących łez.
       - Tak mi przykro… - powiedział bezszelestnie brunet, ale te słowa wypowiedziane z jego ust w tym momencie nie znaczyły nic, gdy komuś właśnie życie runęło w gruzach. 


Do końca został nam tylko epilog. Trochę mi smutno z tego powodu. Ale jeśli ktoś nadał chciałby czytać coś mojego autorstwa to planuję zacząć coś nowego, ponad to piszę jeszcze na: mental-mess 
Jak minął wam sylwester kochani? ;) 

9 komentarzy:

  1. Och, Christian nie żyje, o boże. Caitlin chciała se zabić, rajuś. Jak tu są takie wydarzenia, to co dopiero będzie w epilogu. Strasznie mi przykro, że to już koniec. Strasznie przywiązałam się do tej historii, do twojego Justina, Zayna, Candice, wszyscy są cudowni.
    I tak, moje standardowe narzekanie: mało Zayna i Candice. :C

    OdpowiedzUsuń
  2. Co epilog ? :O Płacze, ryczę nie chce końca :'( Czemu to się tak kończy, co z Candice, Zaynem, Biberem i Caitlen ? :( Czekam na epilog i wytłumaczenie tego <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Nominowałam Cię do Liebster Award :) więcej na moim blogu http://too-much-love-will-kill-you.blogspot.com/ NAWET NIE WAŻ SIĘ KOŃCZYĆ SŁYSZYSZ??? A NIALL? I ZAYN??? JESTEM CHOLERNIE CIEKAWA CO Z NIMI... ZE WZGLĘDU NA MOJE SERCE NIE RÓB TEGO :o

    OdpowiedzUsuń
  4. Foch. Miało sie skończyć dobrze!!!!!!!!! ;'< >.<

    OdpowiedzUsuń
  5. Zarąbisty jak zwykle <33 i więcej zayna mogło być ! :33

    OdpowiedzUsuń
  6. Tego się nie spodziewałam ;O Nie przypuszczałabym, że Christian umrze ;o Rozdział rewelacyjny, szkoda, że to się tak wszystko kończy i został tylko epilog. A Zayn i Candice? :))
    Zapraszam do siebie http://lying-naked-on-the-floor.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Jack - przystojny, bystry, seksowny, budzący szereg sprzecznych emocji i przy tym niesamowicie pociągający. Catherine - przeciętna dziewczyna, która postanowiła zrealizować swoje marzenia, jednak, by to zrobić musiała uciec od przeszłości.
    Historia o pożądaniu, przyjaźni i miłości. Miłości niepowtarzalnej, przepełnionej pasją, ale również cierpieniem, bo przecież “miłość to partia kart, w której wszyscy oszukują, mężczyźni - by wygrać, a kobiety - by nie przegrać".

    Serdecznie zapraszam, www.drumming-songs.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Wiedziałam, że ktoś zginie, ale przypuszczałam, że to będzie Caitlin, Bieber ewentualnie Zayn :D
    Rozdział świetny i strasznie mi przykro, że to opowiadanie dobiega końca bo strasznie się w nie wciągnęłam :c
    Mam nadzieję, że założysz kolejnego bloga ^^
    Pędzę czytać 3 rozdział na mental-mess ♥

    OdpowiedzUsuń
  9. ŁZY LECĄ MI CIURKIEM :< TO TAAKIE PRZYKRE JEJU BIEDNI :< tak mi szkoda Justina.. strasznie sie pogubił w życiu.. Myślałam że to Bieber umrze wtedy to bym tu chyba morze łez wypłakała xd i jeju strasznie przykry rozdział .. :< czekam na epilog ! @seciute

    OdpowiedzUsuń